Kiedy ostatnio byłeś u porządnego fryzjera? Ale nie takiego drogiego, sieciowego w galerii handlowej, tylko dobrego, męskiego fryzjera? Barber shop to jeden z ostatnich zapomnianych bastionów wolności dla prawdziwego faceta. I wraca na niego moda!
Przydługi wstęp – możesz pominąć
Kiedy byłem młodym chłopakiem nosiłem długie włosy – taki buntownik wywrotowiec. Miałem gdzieś co powiedzą ludzie, savoir vivre, rząd, prawo, prezydenta, kapitalizm itp. Tym bardziej miałem, gdzieś chodzenie do fryzjera, wręcz przeciwnie, pamiętam jak kiedyś przyśnił mi się koszmar, że obciąłem włosy!
Wcześniej, z dzieciństwa, pamiętam tylko obskurnego fryzjera dziecięcego w “Świecie Dziecka” – pawilonie ze sklepami w centrum Nowej Huty. Co to była za dziura! Trzy foteliki w różnym rozmiarze (awansem społecznym było jak mogłeś usiąść na tym dla starszych dzieci), dwie przysadziste baby, strzygące wszystkie dzieci na jedno kopyto, wszechobecny wrzask płaczących bachorów i ten smród dymu papierosowego! O wystroju nie będę się rozpisywał bo w sieci znalazłem zdjęcie tego kultowego miejsca! Oto ono:
Od mniej więcej czasów 7-8 klasy podstawówki zacząłem zapuszczać włosy, co trwało jakieś 8 lat. Z tamtych czasów też mam fajne zdjęcie:
Nadszedł jednak ten dzień, kiedy doszedłem do wniosku, że z wizerunkiem buntownika wywrotowca nie da się zarabiać pieniędzy i postanowiłem zmienić wizaż. Pamiętam, że wylądowałem u fryzjera stylisty, który z zafrapowaniem w głosie zapytał – Ale czy na pewno wiesz co robisz i chcesz obciąć te piękne włosy? (Tak, był gejem).
Od tamtej pory nie mogłem znaleźć dobrego, męskiego fryzjera. Miejsca, gdzie facet może ze spokojem usiąść i poczuć, że powstało z myślą o jego potrzebach.
W salonach, do których chodziłem, klientkami były niemal głównie kobiety, dlatego też fryzjerzy i fryzjerki byli szkoleni raczej z myślą, żeby zaspokoić właśnie je. Ale ja też chciałem zostać zaspokojony! Miałem dosyć smrodu lakierów, utyskiwania nadętych bab, które chciały mieć ten kolor bardziej sraczkordzawy niż rudochujwijaki. Wkurwiało mnie, że używano na mnie kosmetyków dla kobiet, a w najlepszym wypadku unisex! Do niedawna…
Krótka historia barber shopów
Historia zaczyna się (generalnie jak zwykle) w Stanach Zjednoczonych. Złoty okres rozkwitu barber shopów przypadł na lata ok. 1880-1940. W tamtym czasie normalne było codzienne korzystanie z usług golibrody (czy inaczej cyrulika), w salonie przeznaczonym tylko dla mężczyzn. Codzienne strzyżenie i golenie stało się nawykiem, ale też pretekstem do porannych spotkań z kumplami – ot, po prostu na męskie ploty i dyskusje.
W tym miejscu muszę dodać, że owe salony były to miejsca z klasą! Nierzadko pięknie dekorowane, wyłożone drogim marmurem, z fotelami fryzjerskimi rzeźbionymi w dębie lub orzechu, z kryształowymi żyrandolami i malowanymi freskami na ścianach i sufitach. Generalnie – na bogato!
Mężczyznę, wchodzącego do takiego salonu, z miejsca uderzał zapach aromatycznego tytoniu wymieszanego z wonią pomad, wód kolońskich, zapachowych olejków i toników do włosów. Tam można było poczuć się zrelaksowanym i świetnie nastawić na nadchodzący dzień. Zacierały się też granice klasowe.
Co poszło nie tak
Mam taką teorię, że jak coś się jebie i znika coś fajnego to wina korporacji. Tak było i tym razem.
Pierwszy cios w barber shopy spadł ze strony Gillette w 1904 roku, kiedy to korporacja rozpoczęła masowy marketing swoich maszynek do golenia, przedstawianych jako tańszą i wygodniejszą alternatywę dla golibrody.
Swoje trzy grosze dorzucił też rząd USA, który podczas pierwszej wojny światowej dodawał proste maszynki do ekwipunku żołnierza. Po powrocie z wojny chłopaki woleli już sami ogolić się w domu, a wyjście do fryzjera stało się bardzo okazjonalne.
Sukces Gillette zachęcił kolejne firmy do produkcji własnych maszynek i zestawów do domowego strzyżenia. Gwoździem do trumny okazał się wielki kryzys w 1929 roku, kiedy ludzie cięli wszystkie zbędne wydatki (z tymi na fryzjera w pierwszej kolejności), a kobiety zaczęły strzyc mężów i synów w domu.
Potem było już tylko gorzej. Kolejny etap w historii spadku zainteresowania nastąpił ok. 1960 r. wraz z nadejściem Beatlemani i kultury hipisowskiej. Mężczyźni zaczęli nosić dzwony i długie włosy, a wizyty u fryzjera stały się rzadkością. Nie bez znaczenia były też wojny w Wietnamie i Korei, przez które bardzo skurczył się rynek odbiorców na usługi fryzjerskie (i generalnie na wszystkie inne też).
Powrót do krótkich fryzur przyszedł wraz z latami 80. ale niewiele to zmieniło. Nikt już nie pamiętał o barber shopach, a mężczyźni zostali skazani na salony fryzjerski unisex. To tyle z historii.
Ja swoją przygodę z barber shopem zacząłem całkiem niedawno, bo w czerwcu 2014 r. Wtedy to właśnie chłopaki z buttercut.pl otworzyli salon w Krakowie. Z tego co wiem to chwilę wcześniej powstało coś w Warszawie, ale raczej dla klientów z grubym portfelem. Dzisiaj kolejne salony powstają jak grzyby po deszczu.
Dlaczego będę częstym klientem barber shopu
Dobrze pamiętam moją pierwszą wizytę w BUTTERCUT BARBERSHOP na ul. Szlak 11. Wstrzeliłem się w wolne okienko w rejestracji internetowej (a terminy są zarezerwowane przynajmniej na dwa miesiące do przodu). Przyszedłem do salonu i od razu zakochałem się w tym miejscu! Świetny, nowoczesny wygląd, ale z nutką retro klimatu i ostrą muzyką, która akurat mnie przypadła do gustu.
Na dzień dobry zaproponowano mi kawę, podziękowałem, usiadłem na fotelu, a Delma (ten w kapeluszu na zdjęciu powyżej) zapytał: – Ale wiesz co tu robimy? – Tak, wiem. Odpowiedziałem. – Właśnie po to tu przyszedłem!
Potem było już tylko lepiej. Bo w chodzeniu do barber shopu nie chodzi tylko o stylizację włosów czy brody. Głównie chodzi o chwilowe oderwanie się od rzeczywistości, o stoczenie kilku batalii słownych na przeróżne tematy i okazja do pośmiania się do łez. Ogólna zasada mówi, że kobiety mają zakaz wstępu. Dlaczego? Żeby faceci nie musieli się spinać i uważać na każde swoje słowo!
A dyskusje czasami bywają grube i przesiąknięte szowinizmem. Gadamy o życiu, seksie, związkach, obijaniu mordy leszczom, spiskach światowych, ufo, polityce, nauce, żarciu… tyle pamiętam.
Dla kogo jest barber shop
Otóż moim zdaniem jest dla dżentelmenów z klasą! Inna sprawa, że każdy może sobie dowolnie zdefiniować słowo dżentelmen.
Dla mnie to mężczyzna, który potrafi czasami być wrednym skurwysynem, ale z drugiej strony romantykiem dbającym o kobiety i dzieci, kochający ludzi i zwierzęta. No i musi dobrze wyglądać. Wiedziałeś, że zaraz po poznaniu kobiety patrzą najpierw na buty, potem na włosy i to jak się ubrałeś? Już choćby tylko z tego powodu musisz się wybrać do porządnego męskiego salonu fryzjerskiego!
Poza tym podoba mi się wracająca moda na model twardego faceta, dżentelmena, wzięty wprost z filmu “Ojciec chrzestny”, “Casablanca”, czy “Północ, północny zachód”. Mam nadzieję, że chociaż na chwilę odejdzie moda na ciotkę w rurkach i gangstera w dresach. Kobiety nie są głupie i wybiorą mężczyznę z klasą, a o klasie świadczy też porządna fryzura, markowy garnitur i wypastowane pantofle.
Ciekawi mnie tylko czy do tych naszych fryzur błyszczących się od pomad i toników wrócą też kiedyś prochowce i kapelusze jak w dobrych filmach noir.
Cześć!